Postanowiłam dziś odkurzyć bloga, a wszystko to dzięki mojej koleżance z blogosfery, Iwonie, która przypomniała mi początki mojego blogowania i dlaczego to miejsce powstało. I mimo to, iż ostatnio faktycznie blog został przeze mnie zaniedbany, bo jednak praca, codzienne życie i obowiązki wzięły górę, to często powraca do mnie chęć, aby jednak przygotować dla Was i dla siebie nowy wpis, bo sama wracam często do moich ulubionych blogów, którym ufam, które lubię i sprawdzam co w trawie piszczy. Wiem, że kilka osób czeka na moje wpisy, więc chętnie wracam i myślę o tym, aby blog poszerzyć o kilka innych tematów, nie tylko kosmetycznych, bo w tym temacie w ostatnim czasie panuje u mnie zdecydowanie minimalizm. Nie kumuluję kosmetyków, nie stosuję czterech balsamów do ciała w tym samym czasie, pod moim prysznicem nie stoi stos scrubów, tylko jeden. Ale staram się, aby kosmetyki, które stosuję w tym momencie, były przemyślane, dobrane do mojej cery i głównie z dobrym, naturalnym składem. O ile się oczywiście da. To co, poczytacie?
Zacznę od włosów, bo odkąd skróciłam dość mocno włosy, jeszcze bardziej przykładam wagę do tego, co na nich ląduje i w jakiej kondycji są. Moje włosy są z natury dość delikatne, cienkie, szybko się przetłuszczają i zdecydowanie brakuje im objętości, więc wybierając kolejny szampon kieruję się głównie opisem VOLUME. Tak było i tym razem, kiedy zdecydowałam się pierwszy raz przetestować szwedzką markę naturalnych, wegańskich kosmetyków do włosów REF. Od razu zdradzę, że jest to jeden z najlepszych szamponów jakich w życiu używałam, a od swojego zapachu mnie uzależnił, ale może po kolei. Zacznijmy od tego, że wszystkie szampony marki REF są wolne od siarczanów i silnych substancji oczyszczających. W szamponie znajdziemy m.in. wzmacniające białko quinoa, odpowiedzialne za wzmocnienie i regenerację włosów, organiczny cytrusowy olej paradisi, który wydobywany jest z pestek grejfruta i odpowiada za oczyszczenie, działa przeciwstarzeniowo i przeciw zapalnie, a także wspomaga rozczesywanie włosów, oraz olej z bergamotki, który wycisza skórę głowy, łagodzi podrażnienia i poprawia mikrocyrkulację. Szampon ma żelową , lekką konsystencję bez żadnego koloru, malutka ilość wystarcza, aby dobrze się spienił i genialnie oczyścił włosy, które po jego zastosowaniu faktycznie bardzo dobrze się rozczesują (nie używam odżywki), są lekkie, puszyste, podatne na układanie i naprawdę długo pozostają świeże. No i wspomniany zapach, który jest nie do opisania, ale uwierzcie mi na słowo, że pachnie bajkowo i mało tego, utrzymuje się na włosach ekstremalnie długo. Chyba jeszcze nigdy nie miałam szamponu, którego zapach tak długo czuć na włosach. Zdecydowanie mam ochotę na przetestowanie więcej kosmetyków tej firmy, bo wybór jest spory, a jeśli i Wy szukacie nowego, naturalnego szamponu do włosów, ogromnie Wam tą markę polecam.
Zostając przy temacie ciała, to zwłaszcza latem staram się nawilżać całe ciało dwa razy dziennie, bo słońce, częste prysznice, czy kąpiele w morzu dodatkowo wysuszają moją już z natury suchą skórę. Na co dzień stosuję głównie lekkie balsamy, które mimo nawilżenia dobrze się wchłaniają, ale kilka razy w tygodniu, wieczorem, nakładam na ciało coś bardziej odżywczego i natłuszczającego. W tym momencie jest to masło polskiej marki produkującej naturalne i organiczne kosmetyki MOKOSH, z serii Icon. Odżywcze i regenerujące masło z tymiankiem i wanilią to bardzo bogata konsystencja bazująca na maśle shea, wzbogaconym olejem z zielonej kawy, macadamia jojoba. Dodatkowo w składzie jest bardzo dużo aktywnych, botanicznych ekstraktów co sprawia, że bardzo silnie nawilża ciało, wygładza je i ujędrnia. Jest bardzo wydajne, odrobina wystarczy na sporą partię ciała, bardzo fajnie się rozprowadza i mimo iż jest bogate i zostawia ochronną warstwę na ciele, to nie maże się i nie brudzi ciuchów. Pachnie dość orientalnie, ciekawie, ale nie jest to zapach przytłaczający, choć dla osób o bardzo wrażliwych nosach polecam najpierw poprosić o próbkę produktu. Ja jestem bardzo na tak.
Moja cera po ciąży pozostawia nadal wiele do życzenia i nie jest już tak nieskazitelna jak była przed nią, ale staram się o nią dbać i w tej chwili nie jest najgorzej. Prócz kremu staram się stosować też serum czy esencje i w ostatnim czasie jest to energetyzująca i odmładzająca esencja od polskiej marki Resibo. Jest to antyoksydacyjna esencja, która polecana jest do każdego rodzaju cery i działać ma na skórę regenerująco, przeciwstarzeniowo, rozświetlająco i nawilżająco. I w każdej z tej roli spisuje się naprawdę dobrze, choć przy mojej skórze suchej zdecydowanie wymaga nałożenia na nią kremu, o którym za chwilę. Konsystencja tego produktu jest bardzo lekka, żelowa, jest bardzo wydajna i szybko wchłania się co pozwala praktycznie natychmiast nałożyć na nią krem. Lubię ją, wygładza cerę, wspomaga nawilżenie, nie zapycha i nie powoduje u mnie żadnych reakcji alergicznych czy powstawania wyprysków. Bardzo fajnie pachnie, dla mnie to ogromna zaleta!
Zaraz po nałożeniu na twarz esencji Resibo, przechodzę do nakładania kremu na dzień i w ostatnich tygodniach jest to krem na dzień z linii Face firmy Pat&Rub. I o ile zupełnie nie rozumiem opakowania tego kremu (dlaczego marka nie pakuje w szkło?) o tyle krem jest świetny. Poleciła mi go moja kuzynka, po zakupie przekonałam się skąd tyle jej zachwytów nad nim. Krem przeznaczony jest do każdego rodzaju cery i faktycznie, moja kuzynka ma cerę mieszaną, a ja suchą i u obu z nas krem sprawdza się super, choć moim zdaniem konsystencji jakiejś specjalnie lekkiej nie ma. Szybko się wchłania, bardzo dobrze nawilża cerę przez cały dzień, sprawia, że jest wygładzona i zregenerowana. Bardzo dobrze współgra z makijażem. Kolejny fajny kosmetyk godny wypróbowania, a do firmy apel o lepsze jakościowo opakowania, które będą też przyjazne dla środowiska.
W ostatnim czasie odkryłam też genialny sztyft pielęgnujący do ust, który stosować mogą nawet dzieci i kobiety w ciąży! Mowa tu o pomadce ochronnej firmy ALMA. Bogata w same naturalne, oragniczne składniki, głównie oleje, bardzo silnie regeneruje skórę warg, nawilża ją, natłuszcza i koi. Pachnie bardzo ładnie, delikatnie, trochę ziołowo. Jest bardzo wydajna! Nadaje się nawet dla kobiet w ciąży, bo jej skład jest sprawdzony i bezpieczny. Dodatkowo przystępna cena sprawia, że jest silnym kandydatem do pomadki ochronnej numer jeden.
Na koniec smaczek od rodzimej firmy Fridge, ich naturalny rozświetlacz w kremie. Co to jest za cudo! Obłędnie lekka, kremowa konsystencja, którą smaruje się po dłoniach nawet moja córeczka;) Pachnie różą i tak cudownie wtapia się w cerę, że ma się ochotę na ciągłą jego aplikację. Niech Was to jednak nie zwiedzie, bo produkt jest bardzo wydajny i wystarczy odrobinka, aby uzyskać na skórze naturalny blask, bez zbędnych drobinek czy brokatu. Nakładać można go na twarz i szczyty kości policzkowych, na obojczyki czy wybrane partie ciała. Najlepszy rozświetlacz jaki do tej pory stosowałam, bez dwóch zdań! Szklany słoiczek jest dodatkowym plusem.
I to wszystkie kosmetyki, które w ostatnim czasie naprawdę dobrze się u mnie sprawdzają i które z czystym sumieniem mogę polecić dalej.
Jeżeli jeszcze ich nie znacie, szczerze zachęcam do wypróbowania! Mam nadzieję, że do szybkiego napisania:)
własnie szukalam takiej recenzji, do mnie przemawiaja kosmetyki Resibio bo Fidge troche za drogi:/ choc tez bym potestowała
OdpowiedzUsuńMiałam też krem z fidge i był boski, dla porównania teraz kupię właśnie z resibo. Chciałabym mieć porównanie bo cena jest dość różna.
OdpowiedzUsuńsuper wpis, chętnie poczytam więcej :)
OdpowiedzUsuń