17 października 2019

Ulubieńcy kosmetyczni września i października































Wakacje za nami, to był super czas, ale jesień zawitała na dobre, więc wyjazdy, plażowanie i relaks niestety odeszły już w niepamięć. Wracam do Was z nowym wpisem, z ulubionymi kosmetykami ostatnich dwóch miesięcy, wśród których jest perełka, o której koniecznie muszę Wam wspomnieć.

Rahua Voluminous Shampoo to całkowita nowość w mojej pielęgnacji włosów. Po tym jak skończył się mój szampon z REF (który jest genialny i bardzo go Wam polecam, pisałam o nim w poprzednim wpisie, na pewno do niego wrócę), zdecydowałam się w końcu postawić na ten firmy Amazon Beauty. Zajęło mi kilka lat, aby go wypróbować, był na mojej liście naprawdę długo, ale za każdym razem, gdy już miałam go kupić, pojawiała się jakaś nowość i odkładałam zakup na inny czas. Ale jest, w końcu go mam i mogę Wam napisać, że jest to naprawdę bardzo dobry, naturalny szampon do włosów cienkich i delikatnych. W składzie bogactwo składników organicznych, między innymi lawenda, eukaliptus, trawa cytrynowa czy zielona herbata. Wszystkie te składniki przekładają się nie tylko na pielęgnację, ale też wspaniały zapach, który śmiało mogę nazwać aromaterapeutycznym, cudownie relaksuje i odpręża. Sam szampon ma postać bardzo gęstego żelu, który jest faktycznie bardzo wydajny, odrobina wystarczy, aby dobrze się spienił i oczyścił włosy. A włosy faktycznie są po nim dokładnie oczyszczone, puszyste i lekkie, dość dobrze się rozczesują, a okres pomiędzy myciem włosów jest trochę wydłużony, ponieważ włosy pozostają dłużej świeże. Cena tego szamponu nie jest niska, ale działanie, właściwości i sam zapach rekompensują ją i sprawiają, że przez chwile możemy się poczuć w zaciszu własnej łazienki jak w SPA.

Origins Drink Up 10 Minute Hydrating Mask to kolejna nowość dla mnie i kolejny bardzo fajny strzał do mojej suchej cery. Maseczka,  która w nazwie ma tylko 10 minut, ale ja stosuję ją na noc. Woda ze szwajcarskiego lodowca, olej rycynowy oraz z pestek moreli, skwalan, mocznik i kwas hialuronowy, to kluczowe składniki tej maski. Cały ten koktajl (to chyba dobra nazwa, maska pachnie jak najpyszniejszy owocowy shake) sprawia, że skóra jest delikatnie wypełniona, nawilżona, gładka i zregenerowana. Nakładam ją grubszą warstwą, po ok. 10 minutach ściągam jej nadmiar chusteczką i pozostawiam na skórze na noc. Bardzo przyjemna maseczka dla cer suchych.

Purite Ujędrniające masło do ciała/ After Sun to nie jest nowość w mojej pielęgnacji, nawet nie pamiętam, który to już mój słoiczek tego cudownego specyfiku, ale nie wspominałam o nim jeszcze na blogu w szerszej recenzji. Cudownie odżywcze, nawilżające i regenerujące masło do ciała naszej polskiej firmy Purite, która tworzy tylko naturalne i organiczne kosmetyki. Praktycznie każdy kosmetyk tej firmy, który do tej pory testowałam, spisywał się u mnie znakomicie, ale to masło to mój numer jeden tej firmy. Prosty skład, który bezpieczny jest nawet dla dzieci, w nim masło kakaowe, karite, olej kokosowy, ze słodkich migdałów, arganowy, wosk sojowy, olejowy wyciąg z aloesu, oraz witamina E. Tak, tylko tyle i aż tyle. Masło rozgrzane w dłoniach zmienia się w olejek, wspaniale sunie po ciele i ładnie się wchłania, pozostawiając warstwę ochronną na ciele. Mimo tego, iż nie zawiera żadnych olejków eterycznych czy substancji zapachowych, pięknie pachnie czekoladą, wszystko za sprawą masła kakaowego. Smaruję nim siebie i córkę, u nas obu sprawdza się fantastycznie, przynosi ulgę suchej skórze, wygładza ją i regeneruje. Taki Must Have do wypróbowania dla każdego.

Clinique High Impact Mascara pojawiła się już w przeciągu tych kilku lat na blogu, ale ostatnio wróciłam do niej i naprawdę muszę to napisać, to jest najlepsza mascara na rynku dla moich rzęs. Klasyczna szczoteczka z gęstym włosiem wspaniale rozczesuje rzęsy, rozdzielając je dokładnie tworząc mega objętość, a dwie warstwy cudownie rzęsy wydłużają. Przy tym jest trwała, dobrze się zmywa i nie podrażnia moich wrażliwych oczu. Jeżeli jeszcze jej nie znacie, a szukacie naprawdę fajnej, klasycznej mascary, która nie poskleja Wam rzęs i nie da przerysowanego, teatralnego efektu, to koniecznie zapoznajcie się właśnie z High Impact.

Pat&Rub BB Krem to właśnie ta perełka, o której wspomniałam na początku tego wpisu. Po kilku latach Pat&Rub wraca w nowej odsłonie i muszę powiedzieć, że bardzo do mnie przemawia, w tej chwili w łazience mam kilka kosmetyków od nich, każdy sprawdza się rewelacyjnie i na pewno będę próbowała kolejnych, do wielu wrócę. Ale ten krem BB to jest po prostu sztos! To jest hit, to jest cudo i to jest Must Have! Występuje w trzech kolorach, ja mam kolor pośredni, czyli numer 2 średni beż. Nie jest najjaśniejszy, więc jeśli macie jasną karnację, polecam sięgnąć po numer 1. Sam krem BB polecała mi moja kuzynka, która ma cerę mieszaną i która jest zachwycona nim tak, jak ja teraz. Wzięłam więc od niej na początek próbkę i przepadłam. Na mojej suchej cerze spisuje się równie rewelacyjnie, jak na jej mieszanej, świadczy to o tym, że powinien być dobry dla każdego typu cery. Mimo, iż skład jest bogaty, w pełni naturalny i obfituje w regenerujące składniki, przy mojej bardzo suchej skórze nakładam pod niego krem (tej samej marki, wspominałam o nim w poprzednim wpisie). Ten BB na cerze wygląda jak najlepszy podkład, ale nie obciąża przy tym cery, nie przesusza jej, za to trwa na buzi cały dzień! Kryje niedoskonałości w dość dobrym stopniu, wspaniale ujednolica cerę, sprawia, że jest świeża i promienna. Ogromnym atutem jest SPF 20 w składzie! Jeżeli nie jesteście fankami podkładów, a szukacie dobrej i naturalnej alternatywy na co dzień, bardzo Wam go polecam, myślę, że nikt się nie zawiedzie!

Jeżeli macie pytania o którykolwiek z kosmetyków, o których wspomniałam dziś, piszcie w komentarzach lub wiadomościach, postaram się na wszystkie odpowiedzieć. A może już znacie któryś z dzisiejszych produktów i też chcecie podzielić się opinią na ich temat?

17 lipca 2019

Ulubieńcy kosmetyczni ostatnich tygodni




Postanowiłam dziś odkurzyć bloga, a wszystko to dzięki mojej koleżance z blogosfery, Iwonie, która przypomniała mi początki mojego blogowania i dlaczego to miejsce powstało. I mimo to, iż ostatnio faktycznie blog został przeze mnie zaniedbany, bo jednak praca, codzienne życie i obowiązki wzięły górę, to często powraca do mnie chęć, aby jednak przygotować dla Was i dla siebie nowy wpis, bo sama wracam często do moich ulubionych blogów, którym ufam, które lubię i sprawdzam co w trawie piszczy. Wiem, że kilka osób czeka na moje wpisy, więc chętnie wracam i myślę o tym, aby blog poszerzyć o kilka innych tematów, nie tylko kosmetycznych, bo w tym temacie w ostatnim czasie panuje u mnie zdecydowanie minimalizm. Nie kumuluję kosmetyków, nie stosuję czterech balsamów do ciała w tym samym czasie, pod moim prysznicem nie stoi stos scrubów, tylko jeden. Ale staram się, aby kosmetyki, które stosuję w tym momencie, były przemyślane, dobrane do mojej cery i głównie z dobrym, naturalnym składem. O ile się oczywiście da. To co, poczytacie? 

Zacznę od włosów, bo odkąd skróciłam dość mocno włosy, jeszcze bardziej przykładam wagę do tego, co na nich ląduje i w jakiej kondycji są. Moje włosy są z natury dość delikatne, cienkie, szybko się przetłuszczają i zdecydowanie brakuje im objętości, więc wybierając kolejny szampon kieruję się głównie opisem VOLUME. Tak było i tym razem, kiedy zdecydowałam się pierwszy raz przetestować szwedzką markę naturalnych, wegańskich kosmetyków do włosów REF. Od razu zdradzę, że jest to jeden z najlepszych szamponów jakich w życiu używałam, a od swojego zapachu mnie uzależnił, ale może po kolei. Zacznijmy od tego, że wszystkie szampony marki REF są wolne od siarczanów i silnych substancji oczyszczających. W szamponie znajdziemy m.in. wzmacniające białko quinoa, odpowiedzialne za wzmocnienie i regenerację włosów, organiczny cytrusowy olej paradisi, który wydobywany jest z pestek grejfruta i odpowiada za oczyszczenie, działa przeciwstarzeniowo i przeciw zapalnie, a także wspomaga rozczesywanie włosów, oraz olej z bergamotki, który wycisza skórę głowy, łagodzi podrażnienia i poprawia mikrocyrkulację. Szampon ma żelową , lekką konsystencję bez żadnego koloru, malutka ilość wystarcza, aby dobrze się spienił i genialnie oczyścił włosy, które po jego zastosowaniu faktycznie bardzo dobrze się rozczesują (nie używam odżywki), są lekkie, puszyste, podatne na układanie i naprawdę długo pozostają świeże. No i wspomniany zapach, który jest nie do opisania, ale uwierzcie mi na słowo, że pachnie bajkowo i mało tego, utrzymuje się na włosach ekstremalnie długo. Chyba jeszcze nigdy nie miałam szamponu, którego zapach tak długo czuć na włosach. Zdecydowanie mam ochotę na przetestowanie więcej kosmetyków tej firmy, bo wybór jest spory, a jeśli i Wy szukacie nowego, naturalnego szamponu do włosów, ogromnie Wam tą markę polecam. 
Zostając przy temacie ciała, to zwłaszcza latem staram się nawilżać całe ciało dwa razy dziennie, bo słońce, częste prysznice, czy kąpiele w morzu dodatkowo wysuszają moją już z natury suchą skórę. Na co dzień stosuję głównie lekkie balsamy, które mimo nawilżenia dobrze się wchłaniają, ale kilka razy w tygodniu, wieczorem, nakładam na ciało coś bardziej odżywczego i natłuszczającego. W tym momencie jest to masło polskiej marki produkującej naturalne i organiczne kosmetyki MOKOSH, z serii Icon. Odżywcze i regenerujące masło z tymiankiem i wanilią to bardzo bogata konsystencja bazująca na maśle shea, wzbogaconym olejem z zielonej kawy, macadamia jojoba. Dodatkowo w składzie jest bardzo dużo aktywnych, botanicznych ekstraktów co sprawia, że bardzo silnie nawilża ciało, wygładza je i ujędrnia. Jest bardzo wydajne, odrobina wystarczy na sporą partię ciała, bardzo fajnie się rozprowadza i mimo iż jest bogate i zostawia ochronną warstwę na ciele, to nie maże się i nie brudzi ciuchów. Pachnie dość orientalnie, ciekawie, ale nie jest to zapach przytłaczający, choć dla osób o bardzo wrażliwych nosach polecam najpierw poprosić o próbkę produktu. Ja jestem bardzo na tak.
Moja cera po ciąży pozostawia nadal wiele do życzenia i nie jest już tak nieskazitelna jak była przed nią, ale staram się o nią dbać i w tej chwili nie jest najgorzej. Prócz kremu staram się stosować też serum czy esencje i w ostatnim czasie jest to energetyzująca i odmładzająca esencja od polskiej marki Resibo. Jest to antyoksydacyjna esencja, która polecana jest do każdego rodzaju cery i działać ma na skórę regenerująco, przeciwstarzeniowo, rozświetlająco i nawilżająco. I w każdej z tej roli spisuje się naprawdę dobrze, choć przy mojej skórze suchej zdecydowanie wymaga nałożenia na nią kremu, o którym za chwilę. Konsystencja tego produktu jest bardzo lekka, żelowa, jest bardzo wydajna i szybko wchłania się co pozwala praktycznie natychmiast nałożyć na nią krem. Lubię ją, wygładza cerę, wspomaga nawilżenie, nie zapycha i nie powoduje u mnie żadnych reakcji alergicznych czy powstawania wyprysków. Bardzo fajnie pachnie, dla mnie to ogromna zaleta!
Zaraz po nałożeniu na twarz esencji Resibo, przechodzę do nakładania kremu na dzień i w ostatnich tygodniach jest to krem na dzień z linii Face firmy Pat&Rub. I o ile zupełnie nie rozumiem opakowania tego kremu (dlaczego marka nie pakuje w szkło?) o tyle krem jest świetny. Poleciła mi go moja kuzynka, po zakupie przekonałam się skąd tyle jej zachwytów nad nim. Krem przeznaczony jest do każdego rodzaju cery i faktycznie, moja kuzynka ma cerę mieszaną, a ja suchą i u obu z nas krem sprawdza się super, choć moim zdaniem konsystencji jakiejś specjalnie lekkiej nie ma. Szybko się wchłania, bardzo dobrze nawilża cerę przez cały dzień, sprawia, że jest wygładzona i zregenerowana. Bardzo dobrze współgra z makijażem. Kolejny fajny kosmetyk godny wypróbowania, a do firmy apel o lepsze jakościowo opakowania, które będą też przyjazne dla środowiska. 
W ostatnim czasie odkryłam też genialny sztyft pielęgnujący do ust, który stosować mogą nawet dzieci i kobiety w ciąży! Mowa tu o pomadce ochronnej firmy ALMA. Bogata w same naturalne, oragniczne składniki, głównie oleje, bardzo silnie regeneruje skórę warg, nawilża ją, natłuszcza i koi. Pachnie bardzo ładnie, delikatnie, trochę ziołowo. Jest bardzo wydajna! Nadaje się nawet dla kobiet w ciąży, bo jej skład jest sprawdzony i bezpieczny. Dodatkowo przystępna cena sprawia, że jest silnym kandydatem do pomadki ochronnej numer jeden. 
Na koniec smaczek od rodzimej firmy Fridge, ich naturalny rozświetlacz w kremie. Co to jest za cudo! Obłędnie lekka, kremowa konsystencja, którą smaruje się po dłoniach nawet moja córeczka;) Pachnie różą i tak cudownie wtapia się w cerę, że ma się ochotę na ciągłą jego aplikację. Niech Was to jednak nie zwiedzie, bo produkt jest bardzo wydajny i wystarczy odrobinka, aby uzyskać na skórze naturalny blask, bez zbędnych drobinek czy brokatu. Nakładać można go na twarz i szczyty kości policzkowych, na obojczyki czy wybrane partie ciała. Najlepszy rozświetlacz jaki do tej pory stosowałam, bez dwóch zdań! Szklany słoiczek jest dodatkowym plusem. 

I to wszystkie kosmetyki, które w ostatnim czasie naprawdę dobrze się u mnie sprawdzają i które z czystym sumieniem mogę polecić dalej. 
Jeżeli jeszcze ich nie znacie, szczerze zachęcam do wypróbowania! Mam nadzieję, że do szybkiego napisania:)



22 lutego 2019

Ulubieńcy lutego 2018

Oj, cieszę się, że najpierw styczeń, a teraz luty dobiega końca, jakiś ciężki ten początek roku dla nas, wirusy nas nie oszczędzają. Ale do przodu, dłuższe dni, więcej słońca za oknem i już czuć, że wiosna jest za rogiem i zbliża się naprawdę dużymi krokami. Dziś mam dla Was ulubieńców miesiąca w nowej odsłonie, bo nie tylko pokażę Wam kosmetyki, które świetnie sprawdzały się mi w lutym, ale także inne rzeczy, które umiliły ten krótki miesiąc. Dajcie znać, czy taka forma Wam odpowiada i chcecie częściej poczytać o polecanych rzeczach nie tylko z działu beauty! 







































1. Cztery Szpaki Naturalny Dezodorant w Kremie to całkowita nowość w mojej pielęgnacji. Ten w pełni naturalny dezodorant w kremie polskiej firmy zbierał tyle pozytywnych słów i opinii w internecie, że musiałam go w końcu wypróbować, a że od długiego już czasu szukałam naturalnego, ale co najważniejsze, skutecznego dezodorantu, zdecydowałam się dać mu w końcu szansę. Nie zawiodłam się! Delikatny, mimo glinki w składzie nie uczulił mnie, nie podrażnił skóry, Łatwy w aplikacji, wydajny i jak się okazało, naprawdę skuteczny! Chroni przed przykrym zapachem oraz nadmierną potliwością, nie brudzi ciuchów, zapakowany jest w szklany słoiczek, a cena jest naprawdę przystępna! Jedynym minusem dla mnie jest zapach-wybrałam wersję ziołowo-cytrusową, następnym razem kupię wersję bezzapachową. Nie do końca mnie te tony przekonują. Natomiast sam produkt jest genialny, więc jeżeli szukacie czegoś w pełni naturalnego, ale skutecznego, to warto!

2. O!mega Bronze Coconut w kolorze TanTastic by Marc Jacobs to limitowana wersja kultowego już bronzera Omega. Podobnie jak w klasycznej wersji, bronzer zapakowany jest w minimalistyczne opakowanie (tu w kolorze białym), rozmiar również jak w podstawowej wersji -spory, co sprzyja bardzo wygodnej aplikacji. A więc czym różni się wersja Coconut od klasycznej Tantric? Kolor jest delikatniejszy, będzie pasował nawet najjaśniejszej karnacji, czy pozimowej bladej cerze:) Do tego bronzer delikatnie pachnie kokosem. Bardzo przyzwoity bronzer, nie tworzy smug, odcień jest naprawdę neutralny i tworzy bardzo naturalny efekt zdrowej, muśniętej słońcem cery.

3. Pure by Clochee Nocna Regenerująca Maska/Krem to kolejna nowość, która dołączyła w lutym do mojej pielęgnacji. Pure by Clochee to nowa marka, która na rynek weszła właśnie w lutym i jest dostępna na wyłączność w drogeriach Hebe. Dzięki uprzejmości marki, dostałam w dniu premiery paczkę z kilkoma ich kosmetykami do przetestowania i choć wszystkie sprawdzają się u mnie naprawdę dobrze i pewnie jeszcze pojawią się na blogu, to właśnie Regenerująca Nocna Maska stała się moim ogromnym ulubieńcem. Treściwa, ale nie obciąża skóry, może być stosowana codziennie i tak też ją stosuję. Nakładam wieczorem grubszą warstwą, a rano budzę się z gładką, nawilżoną, zregenerowaną skórą! Maseczka w składzie ma samą naturę, między innymi olejek malinowy oraz masło shea, cudownie pachnie, ma przyjemną, otulającą konsystencję. Nie zapchała mojej cery, nie podrażniła jej. Wręcz przeciwnie! Łagodzi uczucie ściągnięcia skóry, koi ją, sprawia, że cera dłużej pozostaje nawilżona. Ogromny plus dla marki za dobrą dostępność i cenę!

4. Phenome Warming Body Butter to taki kosmetyk-luksus. Luksus konsystencji, która jest bogata w naturalne składniki i wody roślinne, luksus dużego opakowania, które daje uczucie wiecznego otulenia oraz luksus zapachu...ach, co to jest za zapach! Masło z nazwy jest rozgrzewające, ale dla mnie to taki produkt całoroczny, osobiście go uwielbiam, a moja sucha skóra dosłownie go pije. Phenome bez dwóch zdań tworzy jedne z najlepszych kosmetyków na naszym rodzimym rynku, bardzo polecam!

5. Aquarium w Berlinie odwiedziliśmy właśnie w lutym i zwłaszcza pod kątem dzieci, bardzo polecamy, jeżeli macie możliwość, aby to miejsce zobaczyć! Ryby, rekiny, meduzy, koniki morskie, ośmiornice, żółwie i wiele innych żyjących na dnach oceanu zwierząt w jednym miejscu. Kolorowe, ogromne akwaria, w których z bliska można zobaczyć najbardziej wyszukane gatunki. Nam, jako dorosłym podobało się bardzo, ale tak jak wspomniałam, to właśnie Zoja miała największą frajdę z odwiedzin w berlińskim oceanarium. Zaraz obok znajduje się Zoo, ale to odwiedzimy latem.

6. "Jedyna historia" Julian Barnes, to książka, którą przeczytałam w lutym i która nie była pozycją optymistyczną, ale uderzającą i dającą do myślenia i skłaniającą do refleksji na pewno. On, lat 19, ona 48, mężatka z dwójką dzieci. Poznają się w klubie tenisowym i tak rozpoczyna się ich romans, który trwa wiele lat. Wszystko dzieje się w Wielkiej Brytanii w latach sześćdziesiątych. To opowieść nie tylko o miłości, ale o oddaniu, o bezradności, o nałogu i o jedynej historii życia, którą każdy ma do opowiedzenia. Bardzo warta uwagi, zapadająca w pamięć.

I to wszyscy moi ulubieńcy lutego. A co trafiło na Waszą listę ulubionych rzeczy w kończącym się już miesiącu?:)







31 stycznia 2019

Ulubieńcy kosmetyczni: Styczeń 2019





















































Styczeń dopiero się kończy, ale zupełnie nie miałam problemu z tym, aby wybrać kosmetyki do dzisiejszego wpisu. Po prostu genialne, każdy jeden! Cztery nowe i jeden, stary ulubieniec. Chodźcie poczytać!

PHENOME VOLUMIZING SZAMPON I ODŻYWKA

Lekki, żelowy szampon, łagodny nawet dla najwrażliwszej skóry głowy (patrz ja), który mimo braku SLS w składzie idealnie oczyści włosy, sprawiając, że będą lekkie, puszyste i sypkie, do tego nada im objętości i sprawi, że będą świeże na dłużej? To własnie szampon z serii Volumizing naszej polskiej firmy Phenome. Do tego w składzie sama natura! Nowością w tej serii w szeregach marki, jest ich odżywka, która doskonale uzupełnia szampon. Mega lekka, nie obciąży nawet tych najcieńszych włosów, cudownie pachnie, niweluje puszenie i elektryzowanie się włosów, co jak wiemy zimą jest zmorą wielu osób. Do tego naturalne, aktywne składniki takie jak wyciąg z korzenia żeń-szenia, ekstrakt z kłącza irysa, ekstrakty z liści winorośli, owoców noni, wyciąg z owoców goji oraz proteiny z owsa, pszenicy i miodu sprawiają, że włosy są lekkie, miękkie, gładkie i zdrowo wyglądające. 

CHANEL VITALUMIERE AQUA

Witaj stary przyjacielu! Z początkiem sierpnia, kiedy moja skóra była jeszcze "odżywiona" słońcem zdecydowałam, że zrobię sobie przerwę od podkładów. Szło mi świetnie (w tym czasie na specjalne okazje towarzyszył mi sypki, transparentny puder także marki Chanel), do momentu, kiedy skóra z końcem roku znowu przybrała szary, zimowy odcień, a mróz sprawił, że potrzebna była jej jeszcze jedna, ochronna warstwa. Wróciłam więc do starego ulubieńca, który po prostu nigdy nie zawodzi! Idealnie lekki, niewyczuwalny na skórze ani trochę, pięknie stapia się z cerą dając efekt naturalnej, wypoczętej cery. Do tego wcale nie przesusza mojej z natury już suchej cery. No ideał! Posiadam zawsze, niezależnie od pory roku kolor 03.

NUXE MICELARNY OLEJEK DO DEMAKIJAŻU

Ależ to jest genialny produkt! Nie wymaga wycierania muślinową ściereczką (nie lubię!), można zmyć go samą wodą bez obawy, że zostawi na twarzy tłustą powłokę, cudownie, acz ultra delikatnie pachnie różą i geranium, jest bardzo łagodny i nie podrażnia cery, nie przesusza i nie daje uczucia ściągnięcia. Wystarczy ogrzać go w dłoniach, nałożyć i rozmasować na suchej twarzy i oczach(!) a następnie spłukać ciepłą wodą. Uwaga, bardzo skuteczny i wydajny!

MESOESTETIC  ENERGY C KREM DO TWARZY I POD OCZY

Mesoestetic to hiszpańska firma, specjalizująca się w medycynie estetycznej. Firma, stosowana w gabinetach kosmetologicznych i gabinetach medycyny estetycznej, opracowała szereg produktów najwyższej jakości potwierdzonej badaniami klinicznymi. Jako, że wiek zobowiązuje, a moja skóra ewidentnie potrzebowała zastrzyku energii, zdecydowałam się na krem do twarzy oraz pod oczy z linii Energy C. To intensywnie rozświetlający duet z wysokim stężeniem witaminy C, który walczy z pierwszymi oznakami starzenia skóry, przywraca jej blask i zdrowy wygląd, redukuje przebarwienia, delikatnie napina, wygładza drobne bruzdy i nierówności na skórze. Do tego wspaniale nawilża, mimo, że polecany jest do każdego typu cery, nie obciąża jej i nie przetłuszcza. Co to jest za krem! Skóra po nim jest gładka, nawilżona, drobne niedoskonałości szybko są niwelowane, do tego witamina E oraz Osilift pozyskany z owsa (polisacharydy) idealnie zdaje się walczyć z fotostarzeniem się skóry, utratą jędrności czy zmarszczkami. Stosuję ten duet rano i wieczorem od prawie dwóch miesięcy i widzę zdecydowaną poprawę w "jakości" mojej skóry, oj ciężko będzie mi się z nim rozstać:) 

A co trafiło na Waszą listę ulubieńców stycznia? Jestem ogromnie ciekawa!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...