26 listopada 2013

Color Tattoo




Cienie Color Tattoo Maybelline znane są doskonale na całym świecie. Mogliśmy je zobaczyć już na większości blogów kosmetycznych, nie tylko polskich ale i zagranicznych i właściwie miałam pominąć już wpis o nich, ale cienie są tak genialne, że postanowiłam dodać kilka słów na ich temat od siebie:) Od prawie pół roku mam przyjemność stosować dwa kolory, z jakże okrojonej niestety gamy kolorystycznej w Polsce tych cieni. On and On Bronze oraz Permanent Taupe to chyba najpopularniejsze kolory tej serii. Pierwszy to czekoladowy brąz z domieszką delikatnych złotych refleksów, drugi to przybrudzona szarość. Cienie zamknięte są w solidnych, szklanych słoiczkach o pojemności 4ml. Uważam, że nie jest to mało, a biorąc pod uwagę wydajność cieni, wręcz uważam, że produkt jest spory. Cienie charakteryzują się kremowo-żelową konsystencją, która ma trwać na powiekach do 24 godzin, jak to obiecuje producent. A jak jest w rzeczywistości? Owszem, konsystencja jest świetna, lekka, kremowa, bardzo łatwa do nałożenia na powiekę nawet palcem i to bez żadnego wysiłku z cieniowaniem czy mocnym blendowaniem związanym. Można powiedzieć, że idealna na co dzień gdy makijaż robimy w pośpiechu. Nie zostawia na oku grudek, nie wałkuje się przy rozcieraniu. Efekt jak dla mnie jest naprawdę fajny. Cień pięknie podkreśla oko, nie rozmazuje się, a makijaż trwa przez większą część dnia. Nie ma tu niestety mowy o 24 godzinnym makijażu, ale czy ktokolwiek z Was nosi makijaż przez dwa dni bez demakijażu? Już po około 9 godzinach cień lubi zbierać się delikatnie w załamaniach powieki, ale zaznaczam, że nie stosuję pod niego żadnej bazy, więc uważam, że te 9 godzin to naprawdę dobry czas! Dodatkowo kolor nie znika z powieki, nie blednie. Cienie nie uczulają mnie, a muszę wspomnieć, że oczy mam bardzo wrażliwe, nie są oporne przy demakijażu, micel radzi sobie z nimi doskonale.



Fanką cieni w kremie jestem od kilku lat, przede wszystkim dlatego, że szybkim i łatwym sposobem możemy nałożyć je na oko i mamy pewność, że makijaż wygląda tak, jakbyśmy spędziły nad nim przynajmniej kilkanaście minut. Uwierzcie mi, że rano nie mam ochoty na żadne inne artystyczne wygibasy przed lustrem. Color Tattoo idealnie wkomponował się w mój codzienny rytm, do tego cena, która w nawiązaniu do rewelacyjnej jakości jest świetna (ok.25zł) a kolory, bardzo uniwersalne, przemawiają za tym, aby je wypróbować. Miałam okazję wypróbować cienie w kremie innych marek, m.in. Clinique oraz Shiseido i szczerze powiem, że to Maybelline stały się moimi ulubionymi. Wiem, że większość z Was zna te cienie i podziela moją opinię, ale te z Was, które jeszcze z nimi do czynienia nie miały, zachęcam, wypróbujcie, bo zdecydowanie warto. 

Jakie są Wasze ulubione cienie w kremie? 

24 listopada 2013

Sole Mate



Kremowa, ciemna, purpurowa śliwka, to coś co jesienią lubię chyba na swoich paznokciach najbardziej. Taki właśnie jest kolor Sole Mate od Essie. Cudownie kremowy, pięknie kryje po dwóch cienkich warstwach, lśni pełnym swoim blaskiem. Do trwałości, jak w większości przypadków u Essie, przyczepić się nie można, trwa na paznokciach w nienaruszonym stanie do 5 dni. Lubię go za to, że w każdym świetle pokazuje swoje inne oblicze. Czasami wygląda jak czerń, innym razem jak burgund, by za chwilę pokazać swoją prawdziwą śliwkową naturę.

Znacie ten kolor? Lubicie takie odcienie jesienią?

23 listopada 2013

Winterlicious Lips




Jesień i zima to bardzo niekorzystny czas dla moich ust. Suche i szorstkie przez wiatr i mróz doskwierają okropnie, więc o tej porze roku staram się traktować je naprawdę wyjątkowo. Regularna ich pielęgnacja i stosowanie tylko odżywczych produktów pomaga mi zachować usta wyglądające na ooomp gładkie, miękkie i pełne. Oto produkty, po które o tej porze roku najczęściej sięgam. Mocne kolory zostawiam w tym sezonie tylko na wyjątkowe okazje.

Nuxe Reve De Miel  o którym pisałam TU.  Uważam, że to najlepszy balsam ever, który radzi sobie z odżywieniem ust jak prawdziwy miód. Nawet jeżeli forma balsamów w słoiczku do Was nie przemawia, warto w niego zainwestować i stosować na noc oraz w każdej wolnej chwili w domu. Myślę, że kto raz spróbował, wie o czym mówię. 

Pat&Rub Lips Scrub  przez wielu uznawany za zbędny dodatek. Moim zdaniem tak nie jest, kupuję go regularnie, choć wiem, że Wiele z Was gotowe specyfiki w tej postaci ma sobie za nic i same robią jego odpowiednik w domu. Szerszą recenzję na jego temat możecie przeczytać TU. Genialnie wygładza usta, odżywia je. Regularnie stosowany może zdecydowanie poprawić ich kondycję i wspomóc działanie balsamu. Moja ulubiona wersja kawowa smakuje naprawdę pysznie:)

Korres Lip Butter to już chyba produkt kultowy. Pisałam o nim jakiś czas temu na blogu KLIK. 
Nie dość, że rewelacyjnie nawilża usta i trwa na nich niewiarygodnie długo, to dodaje im koloru. Moja wersja to Pomegranate, która ozdabia usta delikatnym koralowym kolorem. Idealne rozwiązanie, kiedy wychodzimy z domu i zależy nam na czasie, odżywienie i kolor w jednym malutkim pudełeczku. No i pachnie obłędnie!

Alterra  jeden z moich ulubionych sztyftów ochronnych, to właśnie rumiankowa Alterra. Świetnie nawilża usta, idealnie współgra z każdą nakładaną na nią pomadką, jest bezzapachowa  i całkiem bezbarwna, a w pełni naturalny skład i rewelacyjna cena to jej główne atuty. Polecam.

Clarins Natural Lip Perfector w mojej kosmetyczce, torebce, kieszeni jest po prostu zawsze. Nie pamiętam już nawet, które to moje opakowanie. Hit nad hitami. Dostępny w kilku naturalnych odcieniach, w aplikatorze z gąbeczką, w sporej pojemności jak na produkt tego typu. Przepięknie pokrywa usta naturalnym kolorem, pozostawiając na nich delikatny połysk, sprawia, że usta są pełne i naprawdę bardzo kuszące:) Do tego dba o nawilżenie i ochronę ust, to taki balsam w błyszczyku. Bardzo polecam.

Benefit Dandelion któremu bliżej możecie się przyjrzeć TUTAJ. Od jakiegoś czasu zdecydowanie wolę pomadki niż błyszczyki, ale ten ciągle jest na mojej liście TOP, delikatna formuła nie sklejająca ust, piękna błyszcząca tafla na ustach i śliczny, delikatny kolor to to, co wyróżnia Lip Plush od innych błyszczyków. Zwłaszcza zimą bardzo lubię go stosować, w każdej chwili mała tubka jest pod ręką.

Rimmel Airy Fairy to idealny kolor Nude. Szminka już chyba kultowa, kto raz miał, wraca do niej. Możemy nałożyć ją wszędzie, bez konieczności patrzenia w lusterko. Świetna konsystencja, trwałość i kolor, który pasuje każdemu. Ja jestem na tak.

Znacie produkty wymienione przeze mnie? Jakie są Wasze zimowe hity do ust? Czekam na Wasze typy!


22 listopada 2013

I like-Mix November'13


















Żródło:weheartit.com

19 listopada 2013

L'Oreal Ever Riche Nourishing Intense Hair Mask




Raz w tygodniu, zazwyczaj w niedzielę, staram się poświęcić trochę więcej czasu moim włosom. Robię im wtedy peeling maską Phenome, oczyszczam za pomocą szamponu z SLS, a na koniec na kilkanaście minut nakładam na nie silnie regenerującą maskę. Od ponad miesiąca o odżywienie moich włosów dba maska z firmy L'Oreal, z linii Ever Riche do włosów suchych i bardzo suchych. Choć moje włosy bardzo suche nie są, to staram się je nawilżać i odżywiać prewencyjnie, ponieważ często traktuję je suszarką, prostownicą i lokówką. Dziś chciałabym Wam przybliżyć trochę maskę Ever Riche, bo choć na tą chwilę produkty z tej serii nie są jeszcze dostępne w Polsce, to mam nadzieję, że wkrótce ulegnie to zmianie, a może niektóre z Was będą miały ją okazję spróbować będąc za granicą. Linia Ever Riche nie zawiera  w swoich produktach sulfatów ani wosków. Maska wzbogacona jest olejkami,  takimi jak olejek camelina, który jest naturalnym antyoksydantem, olejek z pestek winogron, który silnie nawilża, oraz olejek z moreli, który zmiękcza włosy i nabłyszcza je. Maska ma bardzo bogatą konsystencję, fakturą i zapachem przypomina mi śmietankowy budyń. No właśnie, zapach jest obłędny i co dla mnie jest ogromnym plusem, trzyma się na włosach do następnego mycia. Rozprowadzam maskę na całej długości włosów, szczególną uwagę przykładam do końcówek. Pozostawiam na włosach ok. 15-20 min i po tym czasie ją spłukuję. Włosy po jej użyciu bardzo dobrze się rozczesują, nie plączą. Po wysuszeniu są delikatnie odbite od nasady, miękkie, błyszczące i zdecydowanie w lepszej kondycji. Nie zdarzyło mi się, aby maska obciążyła mi włosy, nawet na drugi dzień po umyciu są świeże, ale wiadomo, trzeba znać umiar w jej nakładaniu. Przez cały tydzień po zabiegu włosy są nawilżone, miękkie, błyszczące. Szczerze mówiąc przy tym ponad miesięcznym regularnym stosowaniu Ever Riche, moje włosy są w naprawdę świetnej kondycji. Fakt, że od około miesiąca stosuję szampon Pat&Rub, o którym wkrótce napiszę na blogu i który jest rewelacyjny, ale wiem i czuję to, że maska L'Oreal przyczyniła się do znacznej poprawy wyglądu moich włosów. Maska jest uzupełnieniem całej linii L'Oreal Ever Riche, w skład której wchodzą także szampon i odżywka. Nie wiem, czy te produkty zagoszczą na naszym polskim rynku kosmetycznym, trzymam kciuki aby tak się stało, a tym z Was, które mają jakąkolwiek okazję kupić maskę już teraz, gorąco Wam ją polecam, jest tego warta:)

Miałyście okazję poznać tą maskę? Jaką maskę regenerującą możecie polecić ze swojej strony? 

17 listopada 2013

Snapshots of the Week 36

W tą leniwą i okropnie zimną niedzielę, zapraszam Was na mix zdjęć z ostatniego tygodnia :)

Cheescake  Starbucks 
 Jeśli będziecie w Szczecinie, polecam knajpkę CafeIn, tu przepyszny obiad z kuzynką
 Kolejna piękna okładka Elle
 Jestem absolutnie zakochana w nowej kolekcji i kampanii reklamowej YES!
 Jeszcze raz Essie A List
 Poszło 200, dziękuję!
 OOTD
 Lubię Lidla :)
 Leniwa niedziela to dobry czas na wystawienie aukcji na Allegro

Jeżeli chcecie być na bieżąco jeśli chodzi o moje migawki z tygodnia, zapraszam na mój Instagram @juicybeige
Dodatkowo zapraszam na kilka aukcji na  :Allegro .
Życzę wszystkim miłego tygodnia:)

14 listopada 2013

Nuxe Reve De Miel Lip Balm



Okres jesienno zimowy rządzi się swoimi prawami. Chcemy otulać się grubymi swetrami, ogromnymi szalikami, które osłonią nas przed mroźnym wiatrem, w domu zakładamy wełniane skarpety i po gorącej kąpieli marzymy o tym, aby zanurzyć się w puszystym i miłym kocu z kubkiem gorącej herbaty w dłoni. Również kosmetyki o tej porze roku zamieniamy na te o bardziej treściwej i bogatej konsystencji, o relaksującym zapachu słodkiej wanilii, migdałów czy rozgrzewającego imbiru. Zimą odstawiam Carmex w słoiczku, który dzięki zawartości mentolu przyjemnie chłodzi usta latem. Zimą sięgam po swój sprawdzony balsam do ust, Reve de Miel od Nuxe, który w kategorii odżywienia i ochrony ust nie ma sobie równych.
Balsam zamknięty w małym, szklanym słoiczku, który mieści w sobie 15 g produktu. Słoiczek wykonany jest naprawdę porządnie, z grubego, mlecznego szkła, estetyka opakowania jak dla mnie zasługuje na ogromny plus. W słoiczku, po odkręceniu znajdziemy gęstą, miodową maź. Balsam nie tylko z koloru przypomina miód, ale także jego konsystencja jest do niego podobna, treściwa, gęsta, dość zwarta. Nic dziwnego, główną bazą balsamu jest właśnie miód akacjowy oraz masło karite. Te silnie skoncentrowane składniki wspomagane są dodatkowo przez olejki roślinne, takie jak olejki z róży piżmowej i olejek migdałowy, a także esencję z grejpfruta i witaminę E. Bardzo ważne jest aby wspomnieć o tym, że składniki są pochodzenia naturalnego, balsam może być stosowany przez wegetarian, nie zawiera konserwantów czy sztucznych zapachów. A zapach jest delikatnie cytrusowy, słodki, osobiście uważam, że bardzo przyjemny. Aplikacja na usta wymaga niestety użycia palców, ewentualnie możemy nakładać balsam za pomocą patyczków kosmetycznych, co też w ciągu dnia poza domem jest sprawdzoną i wygodną formą. Na ustach balsam nie jest lepki, otula je ochronną warstewką, która utrzymuje się na ustach zadziwiająco długo dając uczucie pełnego odżywienia. Stosuję balsam głownie na noc, budząc się rano wyczuwam go jeszcze na ustach. Jeśli chodzi o działanie, powiem szczerze bez żadnego przekłamania, to jest najlepszy balsam do ust, jaki miałam okazję wypróbować, powiem nieśmiało, że jest to chyba najlepszy balsam do ust na rynku. Naprawia spierzchnięte i przesuszone usta już po pierwszej nocy, łagodzi wszelkie podrażnienia powstałe na skutek pęknięcia ust, czy ich okolic, wygładza cieniutki naskórek czerwieni wargowej i nawilża go. Co jest ogromnym plusem tego balsamu to to, że nie przyzwyczaja on ust do siebie. Usta po jego zastosowaniu są odżywione i naprawione na dłużej, a nie tylko wtedy, gdy aplikujemy kosmetyk. Choć szczerze powiem, że może i ust nie uzależnia, ale mnie na pewno, mam ochotę stosować go co chwilę:)


Reve De Miel jest niezwykle wydajnym kosmetykiem, odrobina wystarcza, aby pokryć całe usta. Kosmetyk dostępny jest w aptekach, jego koszt to ok. 35 zł, bardzo często występuje w różnych promocjach. Idealnie nadaje się pod każdy kosmetyk kolorowy, czy to błyszczyk, czy pomadkę. Znacie go? Jeżeli jeszcze nie miałyście okazji używać tego kultowego już chyba balsamu, to uważam, że zima jest genialnym okresem na to, abyście się poznali. Uwierzcie mi, że warto:)

11 listopada 2013

A List



Przeglądając szafę Essie w Hebe, natknęłam się na ten lakier całkiem przypadkiem i od razu wiedziałam, że musi ze mną wrócić do domu. Essie A List, piękny odcień czerwieni vintage, cudownie kremowy, kryje po dwóch cienkich warstwach. Nie ma tu mowy o żadnych smugach, bąblach czy zaciekach. Cudownie błyszczy, choć z przyzwyczajenia nakładam na niego warstwę Seche Vite. Trwałość imponująca, jak to przy Essie, wytrzymuje na paznokciach bez szwanku do pięciu dni.

Na jesień to idealny odcień, który będzie pięknie wyglądał przy każdym odcieniu skóry. Myślę, że pozostaniem moim faworytem na kilka sezonów. Znacie A List? Podoba Wam się?

6 listopada 2013

Purifying Hair Mask Phenome


Kosmetyki jak wiadomo, lubię nie od dziś. Chyba nie muszę się z tego długo tłumaczyć, blog jaki jest, każdy widzi. Nie zbieram jednak kosmetyków, nie kolekcjonuję tysiąca szminek, cieni do oczu, czy podkładów. Podobnie z pielęgnacją, wybieram kilka kosmetyków, ale sprawdzonych, o dobrym składzie, takich, które wiem, że będą działały zgodnie z moimi oczekiwaniami. Dobry minimalizm to jest to, co lubię. Staram się wybierać kosmetyki marek, które znam, które wiem, że mają sporo dobrych i sprawdzonych produktów. Tak jest z firmą Phenome. Jak dotąd większość produktów tej marki, których miałam okazję używać, sprawdziło się, więc mam kilka klasyków, po które sięgam regularnie. Wybieranie takich klasyków i odmawianie sobie nowości może być zgubne, bo mogą ominąć nas perełki, kosmetyki, które mogą całkowicie odmienić naszą pielęgnację. Tak też było w przypadku wspomnianej firmy Phenome. Mało brakowało, a przegapiłabym kosmetyk, który na zawsze zmienił moją pielęgnację i kondycję włosów, który jest po prostu Phenomenalny. Mowa tu o oczyszczającej masce do włosów. Pomyślicie sobie pewnie teraz : oczyszczająca maska? A po co mi to, nie potrzebuję tego, moje włosy nie są tłuste, są wręcz suche, nie jest mi ten produkt zupełnie potrzebny i zamkniecie pewnie stronę z moim blogiem, czekając na kolejny post. Ale uwierzcie mi, nigdy, ale to naprawdę nigdy, nie miałam tak genialnego produktu do włosów. I już nie wyobrażam sobie, aby go w mojej łazience zabrakło.



Maska zapakowana jest w duży (200ml) szklany słoik. Opakowanie i szata graficzna produktu utrzymana jest w eleganckim minimalizmie, osobiście uważam, że kosmetyki naszej rodzimej firmy Phenome, to jedne z ładniej zaprojektowanych opakowań. W słoiku natomiast znajdziemy gęstą, białą pastę wymieszaną z drobinkami, dokładnie takimi, jak przy peelingach do ciała. No właśnie, bo maska ma nie tylko oczyścić nasze włosy z nadmiaru sebum, czy pozostałości po produktach do stylizacji, ale wymasować i delikatnie złuszczyć skórę głowy. Jesteśmy przyzwyczajone do peelingowania ciała, twarzy, ale o skórze głowy mało kto z nas w ogóle myśli. A jednak, skóra głowy tak jak i całe ciało, wymaga delikatnego masażu i złuszczania, pomaga to utrzymać skórę głowy w czystości, pomaga przyswoić wszystkie aktywne substancje zawarte w kosmetykach do jej pielęgnacji. Maska w 98,4 % składa się z surowców naturalnych. Skład prezentuje się naprawdę wzorowo, jak na filozofię marki przystało. Bazą maski jest biała glinka, która działa oczyszczająco i ściągająco, poza tym w masce znajdziemy wody roślinne, dostarczające niezbędne witaminy i minerały, proszek ryżowy oraz drobinki z pestek oliwek, które odpowiedzialne są za złuszczanie, oleje: macadamia, arganowy, jojoba, które zmiękczają i odbudowują strukturę włosa, proteiny z pszenicy, które odżywiają, nawilżają, oraz przywracają włosom ich naturalną strukturę, wyciągi z owoców goji, które dodają witalności włosom i działają przeciwutleniająco, ekstrakt z owoców noni, które wzmacniają i działają antyoksydacyjnie oraz ekstrakt z oczaru wirginijskiego, odpowiedzialny za działanie antyoksydacyjnie i wzmocnienie włosów i wyciąg z mięty pieprzowej, która działa antyspetycznie, łagodząco i odświeżająco. Skład jak sami widzicie jest naprawdę godny zaufania, a jak ma się do działania maski? Przede wszystkim zacznę od tego, że maska przeznaczona jest do każdego typu włosów. Nie ma znaczenia, czy są przetłuszczające się, gęste, cienkie, suche. Każde włosy raz, dwa razy w tygodniu potrzebują dokładnego oczyszczenia z nadmiaru sebum, czy pozostałości po produktach do stylizacji włosów, czy ciężkich odżywek. Maskę nakładamy na mokre włosy, wmasowując w skórę i w całą długość włosów. Spłukujemy ją po około minucie i myjemy włosy naszym ulubionym szamponem. Po wysuszeniu włosy są oczyszczone, ale nie są tępe, sztywne, czy trudne do rozczesania. Wręcz przeciwnie. Błyszczą się, są miękkie, gęste, bardzo miłe w dotyku, objętość jest zdecydowanie na plus. Dodatkowo świeżość naszej skóry i włosów jest znacznie przedłużona, naprawdę na długo pozostają czyste. Nie potrafię do końca nawet opisać efektu po tej masce, musicie koniecznie to sprawdzić, uwierzcie na słowo, że Wasze włosy nigdy nie wyglądały i nie czuły się tak dobrze jak po jej zastosowaniu. Zapach jest ziołowy, delikatny, przyjemnie wyczuwalny na włosach po umyciu. Szczerze powiem, że po miesiącu stosowania tego kosmetyku dwa razy w tygodniu, moje włosy zyskały na objętości, są zdrowsze, ładnie się błyszczą, są lekkie i odżywione. Skóra głowy również skorzystała, jest ukojona, nie występują na niej żadne podrażnienia. Z pełną odpowiedzialnością powiem, że to jeden z najlepszych kosmetyków, jakie miałam okazję używać.



Maska jest bardzo wydajna, gęsta, przewidziany okres ważności po otwarciu to 6 miesięcy i myślę, że właśnie na tyle czasu używania ten produkt jest przewidziany i na tyle nam starczy. Koszt maski to 94zł na stronie producenta KLIK, gdzie możecie dogłębniej sprawdzić jej skład i dowiedzieć się detali na temat każdego z użytych do niej składników. Produkty są dostępne także w perfumeriach Douglas, ale jeśli polubicie Phenome na facebooku, to możecie śledzić wpisy producenta, w których informuje on o licznych i częstych promocjach, jakie zamieszcza na stronie.

Znacie tą maskę? A może stosujecie tego typu produkty innych firm? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii na ten temat.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...